Dorotę poznałam dopiero, gdy uśmiechnięta wrzuciła walizkę do bagażnika mojego samochodu. Asię i Monikę znam co prawda od liceum, ale z Moniką nie widziałam się 20 lat. Z Asią kontakt miałam, ale sporadyczny.
Pewnego dnia odebrałam telefon: organizuję babski wyjazd w góry. Jedziesz? Asia była tą osobą, która zebrała naszą paczkę.
Pojechałam, ponieważ kocham góry. Wystarczy, że jestem w ich pobliżu i mogę je oglądać, a już ładuję swój wewnętrzny akumulator. Pojechałam, ponieważ z Asią i Moniką chodziłyśmy po górach, gdy byłyśmy w liceum. Z plecakami ze stelażem na plecach. Czasami od schroniska do schroniska. Z puszkami mielonki w plecaku.
Ale przed wyjazdem naszła mnie myśl – wątpliwość. Czy miło spędzimy czas? Czy się dogadamy? W końcu jadą cztery kobiety, co już może stanowić punkt zapalny. Zmieniłyśmy się, dojrzałyśmy, mamy swój bagaż doświadczeń, przyzwyczajeń. Dorota jest obcą osobą dla mnie i dla Moniki.
Gdy wracałyśmy do domy wszystkie stwierdziłyśmy, że wyjazd był bardzo udany.

Porozmawiałyśmy o tym, co się takiego stało, że się udało. A ja skrzętnie zapisałam, to co nam przyszło do głowy (oczywiście za zgodą dziewczyn).
Oto podsumowanie.
1. Asia dobrała nas według swojego klucza. Stwierdziła, że na wyjazd dobierze te koleżanki, które chodzą lub chodziły po górach i kochają góry. Żadna z nas nie chodziła po szlaku w gumowych klapkach albo w szpilkach. Żadna nie pytała kiedy będzie koniec trasy. Żadna nie marudziła, że za stromo. Cieszyłyśmy się chwilą. Podziwiałyśmy widoki. Rozkoszowałyśmy się jagodami.
2. Znałyśmy ogólny cel wycieczki. Codziennie na szlaku. I tego się trzymałyśmy.
3. Miałyśmy świadomość, że jesteśmy różne i akceptowałyśmy to. Dorota chce pójść na basen? Nie ma sprawy. My w tym czasie pójdziemy na lody i poczekamy. Olga ciągle robi zdjęcia? Ok. Akceptujemy to. Monika czasami woli iść sama z tyłu? Dobrze. Najwyżej poczekamy gdzieś na trasie. Dorota chce zjeść jagody? Super pomysł. My też pojemy. Shopping? Ok. Monika do tego sklepu, ja z Asią do drugiego, a Dorota na spacer po lesie.

4. Nastawiłyśmy się na miłe spędzenie czasu. Była wola, że mimo naszych różnic starałyśmy się, żeby wszystkie czuły się miło. Nie dogryzałyśmy sobie, szanowałyśmy nawzajem swoje decyzje i potrzeby. Akceptowałyśmy fakt, że którejś coś nie pasowało. Była przestrzeń na siebie. Nie obrażałyśmy się na siebie. A wiadomo, że w grupie nie zawsze jest różowo.
5. Zaufałyśmy sobie. Monika powiedziała, że ten szlak nam się spodoba, no to szłyśmy tę trasą. Nie dyskutowałyśmy, nie sprawdzałyśmy.
6. Weszłyśmy naturalnie w role. Nikt nikomu nic nie narzucał, nikt nie chciał być lepszy, pomimo, że w pewnych sytuacjach by mógł być. Nie wymądrzałyśmy się. Żadna z nas nie walczyła, o to żeby być tą „naj”. Monika w sposób naturalny została naszym przewodnikiem. Określała, gdzie w danym dniu pójdziemy, na który szlak zejdziemy. Asia była pomysłodawcą wycieczki i robiła pyszne śniadania. Dorota była spokojną, uśmiechniętą duszą, a ja kierowcą.
7. Doszłyśmy do wniosku, że liczba osób 4 była tą optymalną liczbą. Przy większej ilości dziewczyn trudniej byłoby o akceptację i realizację potrzeb. Z kolei, gdyby były 3 dziewczyny, jedna mogłaby czuć się odsunięta od towarzystwa, gdyby dwie ze sobą ciągle rozmawiały.
Gdy teraz czytam te punkty, mam wrażenie, że te zasady sprawdzą się na każdym wyjeździe.